Okolica w cieniu strzelistych wież katedry królów Danii nie przestaje zadziwiać. Błędnym stwierdzeniem jest, że nie ma tutaj swobody, spontaniczności, dzikiej przyrody, że wszystko jest zaaranżowane, każdy metr przemyślany, a każde źdźbło trawy przystrzyżone do odpowiedniej wysokości. Właśnie tutaj spełnia się moje wyobrażenie idealnej krainy, gdzie człowiek nie ingerując w przyrodę jedynie ją poskromił. Dwu godzinna przejażdżka rowerem wystarczyła by odsłonić czar dorobku skandynawskich projektantów szlaków i twórców zewnętrznej komunikacji wizualnej. Wyobraźmy sobie wąską asfaltową drogą. Mamy jesień (zdjęcia wykonane późnym latem), więc po horyzont puste pola, hektary rżyska, gdzie nie gdzie kępa traw okalających kilku tysiąc-letnie głazy pozostawione przez Wikingów. Teren Danii to niekończące się pagórki i doliny – jakby rekompensata za zupełny brak wysokich gór dodają bajkowej scenerii. Na horyzoncie ascetyczny, biały, protestancki kościół i cisza, chyba, że ktoś nazwie hałasem gęganie dzikich gęsi w niekończących się kluczach. Nawet sarny biegną obok mnie zupełnie bezszelestnie.
Nad głową poszarpane przez północne wiatry chmury podświetlone czerwonym zachodzącym Słońcem jak z pod pędzla Williama Turnera. Czy tutaj widać ingerencję człowieka ? A to raptem 10 km od stolicy regionu – dużego miasta Roskilde. W takowej scenerii, staram się doszukać znaków graficznych zresztą bez większego problemu.
Nauczony lokalnym trendem rozglądam się za ukrytymi w krzakach tabliczkami informacyjnymi, które uwielbiam. Najbardziej mnie cieszy gdy widzę skręt dedykowany wyłącznie rowerom w niezależną od ruchu samochodowego – drogę rowerową oczywiście asfaltową, płynącą jak nitka przez łąki, pola, wzdłuż strumieni, lasów a będących skrótem łączącym ze sobą miejscowości i oczywiście uzbrojone „po zęby” wszelkimi niezbędnymi informacjami o dystansie, zakazach i znakami poziomymi jak pasy, sygnalizacja świetlna, będące wierną acz zminiaturyzowaną kopią znanej nam infrastruktury.
Dookoła rowerowe przesmyki pomiędzy domami, które de facto są regularnymi łącznikami ważniejszych dróg łączących odległe miejscowości. Czasem trudno je odnaleźć, czasem kończą się drewnianymi schodami z racji różnic poziomów, czasem prowadzą wprost do morza ale zawsze łączą się z siecią innych dróg wspaniale oznakowanych i prowadzących do kolejnych niesamowitych miejsc. Jadę dalej, tuż przy drodze w wysokiej trawie strzałka z piktogramem „wieża obserwacyjna” (a przy okazji również: „pies na smyczy”, „zakaz palenia”, „skręt w lewo”, „zakaz jazdy konno”, „ruch dwustronny”, „ruch pieszy”, „ruch pieszy z dzieckiem”, „kolor i rodzaj szlaku turystycznego”, „nazwa miejscowości”, „dystans” i zalaminowana mapa okolicy. Po kilkuset metrach kolejna wskazówka, że dalej mam się udać pieszo. Nad pojawiającym się bagnistym terenem wyłania się drewniana kładka na palach by suchą stopą dość do celu. Pomysł noblowski! Daje on możliwość wejścia na bagniste tereny gdzie po obu stronach w wysokiej roślinności, nie zakłócając życia ptakom – można podpatrzeć gniazda, ale i same ptaki żerujące, polujące czy gniazdujące. Po kilkuset metrach rosnącego niepokoju co do celu przechadzki, dochodzę do furtki otwierającej przejście do wieży obserwacyjnej usytuowanej przy sporym jeziorze a rozpościerającej widok na cały lokalny rezerwat ptaków. Nie wspomnę że na górze znalazłem tablice o lokalnych gatunkach, okresach lęgowych, ulotki i mapy oraz sprytne okna które zamykamy gdy wieje zbyt silny wiatr.
Fascynujące jest dla mnie, że taka infrastruktura nie jest czymś niespotykanym, nie ma tu ludzi, wszystko jest wtopione w przyrodę, nie razi, nie rzuca się w oczy, jednak dla eksploratora jest mekką. Jadąc dalej, wzdłuż ruchliwej drogi do nadmorskiej miejscowości napotkany piktogram przychylny rowerzystom skłonił mnie do skrętu. Wjechałem w las, zacieniona droga szrutowa, szlak dyskretnie oznakowany, czuję ekscytację. Mijając małe oczko wodne płoszę żurawia – takie widoki już mi zaczynają powszednieć, za chwilę wjeżdżam na polanę przypominającą pole golfowe, a tam ławki, miejsce do rozpalenia ogniska, piec do grilla, na drzewie chuśtawka, na skraju zacienionego trawnika – drewniana półodkryta zabudowa chroniąca rowerowych podróżników przed deszczem/ śnieżycą, oczywiście informacja o regionie, ulotki mapy wszystko zadbane jak by ktoś przed chwilą tu był, ale ludzi ani śladu a wszystko czeka na zbłądzonych podróżników.
Znaki są wszechobecne. Są przepustką do niedostępnych miejsc. Są tam gdzie trzeba i tyle ile trzeba. Nie ma tu miejsca na eksperymenty. Ich forma jest klasyczna, czytelna, nikt tu nie wyważa otwartych drzwi, co się sprawdzało przez lata funkcjonuje do dziś, uczmy się i starajmy wzorować na sprawdzonych rozwiązaniach by w naszym pięknym kraju również każdy mógł poczuć się jak odkrywca.